- Kategorie:
- Na ostrym kole.28
- Obciążenie.162
- Rekreacyjnie.45
- Siłownia.18
- Spinning.14
- To i owo.5
- Trenażer.56
- Trening.573
- Trening Stacjonarny.63
- Wyścigi - Szosa.9
- Zawody MTB.48
Mazovia MTB Marathon - Lublin
Niedziela, 20 czerwca 2010 | dodano: 21.06.2010Kategoria Zawody MTB
Obciążenie: 2180 (9)
Przygotowania:
Patrząc wstecz to ostatni tydzień przed startem w Lublinie nie przebiegał zgodnie z planem przygotowań. Przede wszystkim miała na to wpływ awaria sprzętu (urwana korba oraz przetarte tylne koło na obręczy) co w związku z tym rower stał w serwisie łącznie jakieś 3 dni – długo, ale w trakcie serwisowania wychodziły kolejne problemy. Zatem przed wyścigiem nie kręciłem za wiele…jednak byłem dobrej myśli.
Podróż i dotarcie na miejsce:
Pobudka 6.30.
Przygotowałem sobie obfite śniadanie (sześć parówek z wody – ale te cienkie) ;) - do tego tosty) aby sił nie zabrakło na trasie. Do tego przygotowałem dwie bułki aby je skonsumować przed samym startem.
Standardowo…praktycznie w całości spakowałem się dzień wcześniej więc pozostało mi tylko zanieść wszystko do auta oraz zamontować rower na dach.
Wyjechałem z hotelu ok. godz. 7.40 i czekała na mnie dwugodzinna podróż bo miałem do przejechania jakieś 180km.
Po dotarciu na miejsce gdzie bazą był Ośrodek wypoczynkowy MOSIR umiejscowiony nad samym Zalewem Zambrzyckim, przywitał mnie deszcze który z każdą minutą się nasilał. Wiadomym było z opisów trasy, że jest bardzo mokro a do tego ten deszcz…można było spodziewać się najgorszego.
No nic…zacząłem przygotowania do startu.
Wyścig:
Planowy start przewidywany był o godz. 11.15.
W sektorze nr 8 ustawiłem się chwilę po 11ej. Strasznie padało i do tego było zimno...chciałem już wystartować bo czułem jak przeszywa mnie chłód.
W końcu nastąpił start sektorów w odstępach co dwie minuty. Doczekałem się – wyruszyłem na trasę – Pierwsze 2km to jazda po asfalcie gdzie przesunąłem się na czoło peletonu z mojego sektora. Po tym dystansie nastąpił wjazd do lasu gdzie było bardzo mokro już na samym początku trasy. Przesuwałem się do przodu mijając kolejnych zawodników bo czułem się technicznie dobrze na grząskim, błotnistym podłożu. Co chwile jacyś kolarze przewracali się, ślizgali się, stawali rowerami w poprzek trasy spowodowane uślizgami tylnego koła. Mnie w początkowej fazie wyścigu omijały takie przygody co mnie bardzo cieszyło. Pomyślałem, że jak tak dalej pójdzie to osiągnę dobry wynik. Było strasznie ciężko, padający non stop deszcz, wiejący zimny wiatr i błoto, którego było tyle że nigdy w życiu tyle tego nie widziałem, dawało się we znaki nie tylko mi ale również sprzęt dostawał nieźle w kość.
W dalszej części wyścigu miałem dwa wypięcia z „espedeków” i przewrotki spowodowane upadkami innych zawodników. Podjazd na wzniesienie Boży Dar (przewyższenie 656m) było krytyczne dla sporej ilości bikerów.
Punktem kulminacyjnym w mojej sytuacji był 40km trasy przed drugim bufetem na którym zaliczyłem poważny upadek na zjeździe (początkowo myślałem, że złamałem obojczyk) - dodatkowo gdy leżałem na ziemi w błocie wjechał we mnie inny uczestnik tego maratonu „walki o życie” – wjechał we mnie konkretnie uderzając ze znaczną siłą w moją lewą nogę. Poczułem silny ból w kolanie gdzie w listopadzie ubiegłego roku miałem przecież rekonstrukcje wiązadła! Wstałem, początkowo byłem w lekkim szoku…krew z mocno otartego kolana leciała dosyć intensywnie no i lewy pośladek tez ucierpiał. Od tego momentu jechało mi się źle – noga bolała i dziwnie pulsowała, nie kręciła już tak żwawo a na dodatek przednia przerzutka zblokowała się – nastąpił brak możliwości używania pierwszego biegu (młynka), który był bardzo potrzebny w tych warunkach.
Czułem jak kryzys bierze górę nad wolą walki. Myślę, że straciłem co najmniej 30 pozycji i na dodatek te warunki – jednym słowem: RZEŹNIA.
Ostatnie 2km były już po normalnym podłożu (czyt. bez błota) a ostatnie 1000m to finisz po zupełnie płaskim wzdłuż alei. Właśnie na początku końcowego km doszedł mnie zawodnik spoglądając na mnie dając wyraźny znak (pojawił się uśmiech na jego twarzy) zapraszający do rywalizacji na tych końcowych metrach i był chyba pewien, ze skoro mnie doszedł to da radę. Gość pomknął do przodu przy dużej prędkości a ja za nim utrzymując jegokoło...na domiar tego z tyłu pojawił się inny finisher jadąc jeszcze szybciej. Doszedł nas a następnie zaczął wyprzedzać…nie zastanawiąjąc się wielew i jemu doskoczyłem do koła ale był szybszy i nie dałem rady utrzymać jego tempa…natomiast ten, który „wyzwał mnie na pojedynek” został daleko w tyle…chyba się przeliczył ;).
Wrażenia:
Jak napisał Cezary Zamana na stronie Mazovii był to chyba najtrudniejszy maraton w całej historii tego cyklu i wymagał silnego charakteru by ukończyć oraz odwagi, żeby stanąć na starcie tego wyścigu. Świadczyć o tym może fakt, że 80 zawodników nie dojechało do mety.
Dla mnie był to również najtrudniejszy maraton w jakim miałem okazję startować. Czuję niedosyt bo gdyby nie ten upadek byłoby znacznie lepiej.
Następnie pozostało mi nic innego jak tylko umycie się w jeziorze, pakowanie i powrót do Warszawy. A powrót? Powrót był kolejna męczarnią ale zaczynam się przyzwyczajać do tych korków.
Poniosłem też straty w ubiorze. Na miejscu pozostawiłem skarpetki, które podarły się jak również spodenki od kompletu Bianchi (mój ulubiony komplet) na których była wielka przetarta dziura na lewej stronie.
Dzisiaj pisząc ten tekst – jeden dzień po starcie – czuje się trochę obolały i poobijany. Po dotarciu do „domu” skorzystałem z usług pielęgniarki, która miała nocny dyżur aby oczyściła spore otarcia ;)
Czas i wyniki:
Dystans: 59 km
Czas: 4:02:22
Mega M2 – 62/81
Mega OPEN – 262/380
Klasyfikacja Generalna Główna M2 – 261/483
Klasyfikacja Generalna Mega M2 – 219/440
Temperatura: HR max:186 ( 97%) HR avg:159 ( 83%) Kalorie: 3718 (kcal)
Przygotowania:
Patrząc wstecz to ostatni tydzień przed startem w Lublinie nie przebiegał zgodnie z planem przygotowań. Przede wszystkim miała na to wpływ awaria sprzętu (urwana korba oraz przetarte tylne koło na obręczy) co w związku z tym rower stał w serwisie łącznie jakieś 3 dni – długo, ale w trakcie serwisowania wychodziły kolejne problemy. Zatem przed wyścigiem nie kręciłem za wiele…jednak byłem dobrej myśli.
Podróż i dotarcie na miejsce:
Pobudka 6.30.
Przygotowałem sobie obfite śniadanie (sześć parówek z wody – ale te cienkie) ;) - do tego tosty) aby sił nie zabrakło na trasie. Do tego przygotowałem dwie bułki aby je skonsumować przed samym startem.
Standardowo…praktycznie w całości spakowałem się dzień wcześniej więc pozostało mi tylko zanieść wszystko do auta oraz zamontować rower na dach.
Wyjechałem z hotelu ok. godz. 7.40 i czekała na mnie dwugodzinna podróż bo miałem do przejechania jakieś 180km.
Po dotarciu na miejsce gdzie bazą był Ośrodek wypoczynkowy MOSIR umiejscowiony nad samym Zalewem Zambrzyckim, przywitał mnie deszcze który z każdą minutą się nasilał. Wiadomym było z opisów trasy, że jest bardzo mokro a do tego ten deszcz…można było spodziewać się najgorszego.
No nic…zacząłem przygotowania do startu.
Wyścig:
Planowy start przewidywany był o godz. 11.15.
W sektorze nr 8 ustawiłem się chwilę po 11ej. Strasznie padało i do tego było zimno...chciałem już wystartować bo czułem jak przeszywa mnie chłód.
W końcu nastąpił start sektorów w odstępach co dwie minuty. Doczekałem się – wyruszyłem na trasę – Pierwsze 2km to jazda po asfalcie gdzie przesunąłem się na czoło peletonu z mojego sektora. Po tym dystansie nastąpił wjazd do lasu gdzie było bardzo mokro już na samym początku trasy. Przesuwałem się do przodu mijając kolejnych zawodników bo czułem się technicznie dobrze na grząskim, błotnistym podłożu. Co chwile jacyś kolarze przewracali się, ślizgali się, stawali rowerami w poprzek trasy spowodowane uślizgami tylnego koła. Mnie w początkowej fazie wyścigu omijały takie przygody co mnie bardzo cieszyło. Pomyślałem, że jak tak dalej pójdzie to osiągnę dobry wynik. Było strasznie ciężko, padający non stop deszcz, wiejący zimny wiatr i błoto, którego było tyle że nigdy w życiu tyle tego nie widziałem, dawało się we znaki nie tylko mi ale również sprzęt dostawał nieźle w kość.
W dalszej części wyścigu miałem dwa wypięcia z „espedeków” i przewrotki spowodowane upadkami innych zawodników. Podjazd na wzniesienie Boży Dar (przewyższenie 656m) było krytyczne dla sporej ilości bikerów.
Punktem kulminacyjnym w mojej sytuacji był 40km trasy przed drugim bufetem na którym zaliczyłem poważny upadek na zjeździe (początkowo myślałem, że złamałem obojczyk) - dodatkowo gdy leżałem na ziemi w błocie wjechał we mnie inny uczestnik tego maratonu „walki o życie” – wjechał we mnie konkretnie uderzając ze znaczną siłą w moją lewą nogę. Poczułem silny ból w kolanie gdzie w listopadzie ubiegłego roku miałem przecież rekonstrukcje wiązadła! Wstałem, początkowo byłem w lekkim szoku…krew z mocno otartego kolana leciała dosyć intensywnie no i lewy pośladek tez ucierpiał. Od tego momentu jechało mi się źle – noga bolała i dziwnie pulsowała, nie kręciła już tak żwawo a na dodatek przednia przerzutka zblokowała się – nastąpił brak możliwości używania pierwszego biegu (młynka), który był bardzo potrzebny w tych warunkach.
Czułem jak kryzys bierze górę nad wolą walki. Myślę, że straciłem co najmniej 30 pozycji i na dodatek te warunki – jednym słowem: RZEŹNIA.
Ostatnie 2km były już po normalnym podłożu (czyt. bez błota) a ostatnie 1000m to finisz po zupełnie płaskim wzdłuż alei. Właśnie na początku końcowego km doszedł mnie zawodnik spoglądając na mnie dając wyraźny znak (pojawił się uśmiech na jego twarzy) zapraszający do rywalizacji na tych końcowych metrach i był chyba pewien, ze skoro mnie doszedł to da radę. Gość pomknął do przodu przy dużej prędkości a ja za nim utrzymując jegokoło...na domiar tego z tyłu pojawił się inny finisher jadąc jeszcze szybciej. Doszedł nas a następnie zaczął wyprzedzać…nie zastanawiąjąc się wielew i jemu doskoczyłem do koła ale był szybszy i nie dałem rady utrzymać jego tempa…natomiast ten, który „wyzwał mnie na pojedynek” został daleko w tyle…chyba się przeliczył ;).
Wrażenia:
Jak napisał Cezary Zamana na stronie Mazovii był to chyba najtrudniejszy maraton w całej historii tego cyklu i wymagał silnego charakteru by ukończyć oraz odwagi, żeby stanąć na starcie tego wyścigu. Świadczyć o tym może fakt, że 80 zawodników nie dojechało do mety.
Dla mnie był to również najtrudniejszy maraton w jakim miałem okazję startować. Czuję niedosyt bo gdyby nie ten upadek byłoby znacznie lepiej.
Następnie pozostało mi nic innego jak tylko umycie się w jeziorze, pakowanie i powrót do Warszawy. A powrót? Powrót był kolejna męczarnią ale zaczynam się przyzwyczajać do tych korków.
Poniosłem też straty w ubiorze. Na miejscu pozostawiłem skarpetki, które podarły się jak również spodenki od kompletu Bianchi (mój ulubiony komplet) na których była wielka przetarta dziura na lewej stronie.
Dzisiaj pisząc ten tekst – jeden dzień po starcie – czuje się trochę obolały i poobijany. Po dotarciu do „domu” skorzystałem z usług pielęgniarki, która miała nocny dyżur aby oczyściła spore otarcia ;)
Czas i wyniki:
Dystans: 59 km
Czas: 4:02:22
Mega M2 – 62/81
Mega OPEN – 262/380
Klasyfikacja Generalna Główna M2 – 261/483
Klasyfikacja Generalna Mega M2 – 219/440
Rower:Kelly's Salamander
Dane wycieczki:
59.00 km (59.00 km teren), czas: 04:02 h, avg:14.63 km/h,
prędkość maks: 47.20 km/hTemperatura: HR max:186 ( 97%) HR avg:159 ( 83%) Kalorie: 3718 (kcal)
K o m e n t a r z e
Kuruj się na Szydłowiec, jak będzie padać to też będzie wesoło ;)
pozdrawiam MKTB - 11:39 środa, 23 czerwca 2010 | linkuj
pozdrawiam MKTB - 11:39 środa, 23 czerwca 2010 | linkuj
O kurde! widzę że było ostrrrooo:D fajnie sie tak uwalić hehe
kundello21 - 19:31 wtorek, 22 czerwca 2010 | linkuj
Komentuj